Strona główna | |
Powieści | |
Maskarada– Zjeżdżajcie stąd, pókiście cali! Młodzieniec w szykownym kubraku nie zareagował, tylko na wygoloną twarz wypełzł mu szyderczy uśmieszek. Jego trzej kamraci nie byli równie powściągliwi. Zarechotali głośno, zwłaszcza ten z lewej, nalany grubas o czerwonej gębie, świecącej, jakby wysmarowanej tłuszczem. Może istotnie tak było, bo dogryzał właśnie barani gnat, którym sam poczęstował się z wiszącego nad ogniem kociołka. Dwaj pozostali wymownie pokazywali obnażone kordy, chamskie i proste jak oni sami. Młodzieniec wyglądał na szlachcica. Nie dobył jeszcze swego oręża, choć dłoń trzymał na bogato zdobionej rękojeści. – Mamy zjeżdżać, powiadasz, leśny dziadu? – syknął. – Bo co zrobisz? Carmanthean milczał. Nie uważał za stosowne informować, że z taką hałastrą poradzi sobie po ciemku, po pijaku i lewą ręką, bez uciekania się do magicznych, w ich mniemaniu, sztuczek. Wystarczy kij, na którym się opierał, solidny, wyślizgany od użytku dębczak, wzmacniany na końcach żelaznymi obręczami.
Żylasty mnich w przybrudzonym, połatanym habicie postukiwał do taktu sękatym kosturem. Jego bose, obute w sandały, wielkie stopy co rusz mimowolnie przytupywały rytmicznie, co sądząc z grymasu na wygolonej, wygarbowanej wiatrami twarzy, wprawiało świątobliwego męża w wielką irytację. Mnich nieruchomiał na chwilę, palącym spojrzeniem wpijał się w twarze mijających go obojętnie mieszczan, kmiotków i małych urwisów. Bez rezultatu. Nawet osoby zwykle hojne – kupcy, pragnący miedziakiem odkupić codzienne grzechy, niedomierzone łokcie sukna, śmietanę fałszowaną mąką, przemyślnie wydrążone odważniki – nie zwracały uwagi na wykrzykiwane przemiennie błogosławieństwa i groźby ogni piekielnych. W drewnianej misce jałmużnika leżały jedynie nieliczne miedziaki, a w uszy mnicha wwiercał się pisk niemelodyjnej fujarki, rytm bębenka natrętnie prowokował bose stopy do nieprzystojnego przytupywania w takt muzyki. W przerwach między błogosławieństwami wymrukiwał pod nosem coś, co brzmiało zgoła nie po chrześcijańsku. Nikt go nie słuchał, wszystko zagłuszała hałaśliwa melodia. | |
Nota wydawcy | |
ISBN: 83-917904-7-9
Dalszy ciąg opowieści o losach grupy ludzi - Matcha, Marion i szeryfa Nottingham - niegdyś współtworzących legendę Robin Hooda i nieodwracalnie przez nią naznaczonych. Wbrew swej woli bohaterowie wplątują się w okrutną i pełną intryg walkę o kontrolę nad źródłami pradawnej, dzikiej magii, które biją w sercu Sherwood. Rozdzieleni i osamotnieni, bohaterowie coraz lepiej poznają naturę swych niezwykłych zdolności oraz rolę, którą usiłują im narzucić potężne bractwa druidów, słudzy szeryfa i namiestnicy Kościoła. Wreszcie decydują się świadomie rzucić wyzwanie przeznaczeniu. Nie wiedzą jeszcze, że wzajemna lojalność może się stać największym z niebezpieczeństw i że piękna legenda o wolnych banitach może się wynaturzyć i zmienić w opowieść o okrucieństwie, zemście i rozpaczy. | |
Recenzje | |
| |
Strona główna | |
design by a.mason |