naglowek
 
 
Strona główna
  
 Recenzje
 

Recenzja powieści "Maskarada"

Marek Pustowaruk, Nowa Gildia

 

 

Maskarada to kontynuacja opowieści, zapoczątkowanej tomem Sherwood, i zarazem środkowa część trylogii. Już to banalne stwierdzenie wiele mówi o książce. Daje ona szansę na ponowne spotkanie z bohaterami, w których powikłane losy wprowadziła nas lektura Sherwood. Zawieszone wątki podjęte zostają na nowo, by poprowadzić czytelnika w głąb ponurego świata, jaki kreuje Pacyński. Świat ten korzeniami tkwi oczywiście w średniowiecznej legendzie, ale nowe gałęzie fabuły znajdują się już od owych korzeni bardzo daleko. Powoli zapominamy o Robinie w kapturze – o ile w pierwszym tomie jego dzieje stanowiły widoczny pretekst do budowania czegoś na kształt dalszego ciągu legendy, otyle w przypadku Maskarady właściwie zupełnie tracą znaczenie. Paradoksalnie, im bardziej fabuła zyskuje na samodzielności, im mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, że bohaterowie, których losy śledzimy, działają na rachunek własny, a nie legendy, tym wyraźniejsze stają się sugestie Pacyńskiego, iż w pewnym sensie cały czas są oni marionetkami: nie dane jest im wyzwolić się spod władzy własnej przeszłości, która urosła do rangi niemalże mitu.

Tak jak w Sherwood, tworzy Pacyński w Maskaradzie ciekawe wizerunki bohaterów. Na arenę wydarzeń wstępują nowe postaci, ale powracają też starzy znajomi: Bertrand de Folville, panicz Gilbert; nawet Kiciak przewija się w retrospektywnym tle. Pacyński zamyka tu niektóre z pobocznych wątków – i słusznie czyni, nawet wtedy, gdy są to drobiazgi bez większego znaczenia dla rozwoju fabuły, ich obecność czyni bowiem całą fabularną konstrukcję bardziej zwartą. Gisbourne pokazuje nowe oblicze, wizerunek nadętego, podszytego tchórzem i niegrzeszącego mądrością szlachciury zostaje pogłębiony o nowe cechy, dzięki czemu nawet tak pozornie jednoznacznie negatywna postać wzbudza żywsze, pozytywne odczucia. Ciekawe, że w sumie zdecydowana większość konstruowanych przez Pacyńskiego postaci to indywidua niejedno mające na sumieniu, typy spod ciemnej gwiazdy, po prostu łotry. Ale, jak powszechnie wiadomo, łotr łotrowi nierówny. Na kartach Maskarady spotkamy zarówno parszywe kanalie bez sumienia – niereformowalne, odrażające gnidy, dla których nie sposób wykrzesać choćby nikłej iskry sympatii – jak i okrutnych, bezlitosnych drani, którzy w krytycznych momentach zrzucają maskę pozorów, pokazując się od strony raczej niespodziewanej. Wszyscy są tu po trosze zepsuci. Daje to w sumie interesującą galerię charakterów. Niewątpliwie można w podobnej strategii pisarskiej dopatrzyć się pewnego schematyzmu, ale naprawdę w lekturze nie przeszkadza on w ogóle.

Skłonny jestem natomiast zarzucić Pacyńskiemu, iż nie wykorzystuje potencjału grozy i tajemnicy pierwszej części historii. Atmosfera apokaliptycznego, jak się wydawało, zagrożenia ulega w Maskaradzie rozrzedzeniu, niebezpieczeństwo, o które tyle było hałasu w początkowym tomie trylogii, tutaj właściwie istnieje czysto umownie. Można odnieść wrażenie (niesłuszne, jak wypada sądzić), że działania bohaterów nie mają już żadnej wyższej sankcji, że starają się oni po prostu robić to, co w świetle skomplikowanego układu wzajemnych relacji wydaje się ważne. A w ostatecznym rachunku może okazać się całkowicie pozbawione znaczenia i sensu. Pomimo określenia pewnych, bezimiennych wcześniej, zagrożeń, trudno dopatrzyć się wśród nich tego ostatecznego, o którym tyle się mówiło w Sherwood (chociaż paradoksalnie, powiedziano o nim wówczas bardzo niewiele). Niedopowiedzenia nie zostały ukonkretnione, lecz – rozproszone. Bardzo jednak możliwe, że Wrota światów, ostatnia część trylogii, uczyni powyższe zarzuty bezpodstawnymi, łącząc wszystkie elementy układanki (na marginesie: zadaniem tym – łączeniem elementów układanki – Match zajmuje się tak wytrwale, że jego działanie wydaje się celem samo w sobie, nie zaś środkiem do celu) w całość, w której objawi się sens zamieszania, co tyle istnień zdążyło już pochłonąć. I pochłonie najprawdopodobniej jeszcze niejedno, sądząc po tym, co Matchowi po głowie chodzi.

Fabuła przykuwa uwagę. Nie brakuje napięcia i niespodziewanych zwrotów akcji. Nadal nie stroni Pacyński od fabularnych cytatów. W niektórych scenach, a nawet w całych wątkach (wyprawa Matcha do Szkocji) z łatwością można rozpoznać zapożyczenia z Trzynastego wojownika – a pośrednio i z mitu o Beowulfie; z Terminatora; z drugiej części Obcego. Taka zabawa z czytelnikiem – machanie mu przed nosem sztandarami kultury popularnej – tu i ówdzie rzeczywiście bawi, trudno jednak nie zadać pytania o sens podobnych fabularnych kalek. Pytanie to nie wynika ze złośliwej dociekliwości, lecz raczej z jakości świata, jaki oferuje nam Pacyński. Na tyle jest ów świat ciekawy, że doskonale obyłby się chyba bez podobnych postmodernistycznych wygibasów. Tego typu "puste" rozwiązania mogą irytować, zwłaszcza gdy dotyczą bardziej znaczących ciągów fabularnych. Stanowią ozdobnik barwny, lecz w swej istocie bez znaczenia. A nawet trochę niebezpieczny. Efekt jest bowiem taki, że gdy na arenę wydarzeń wkracza bohater, który każe zwać się "Snake", natychmiast pojawia się skojarzenie z Kurtem Russelem w roli pewnego łajdaka z opaską na oku. Czekałem tylko, kiedy Snake’owi wymknie się: "mów mi Plissken". Na szczęście nie doczekałem się.

Drobnym zgrzytem w odbiorze powieści są korektorskie niedostatki tekstu. Nie jest ich wiele, ale z pewnością więcej, niż w tomie poprzednim – było nie było znacznie dłuższym. Oby trzecia część nie kontynuowała tej negatywnej zwyżkowej tendencji.

Wspomniane wady w żadnym wypadku nie dyskwalifikują powieści z tego prostego powodu, że nie jest w ich mocy pozbawić czytelnika przyjemności obcowania z naprawdę bardzo pomysłowo i sprawie przyrządzonym lekturowym posiłkiem spod znaku fantasy. Pozostaje teraz czekać na finał całej historii. Nie zaprzeczam, że wyglądam go z niecierpliwością, bardzom bowiem ciekaw, cóż to Pacyński zaserwuje na zakończenie. Wrota światów mogą się okazać znakomitym deserem po sycącym obiedzie. Oby nie okazały się cieniutkim, miętowym płatkiem... ;-)

A zatem – smacznego!

 

Strona główna
design by a.mason